wtorek, 22 grudnia 2015

I wanna do bad things with you


Tak, wiem, bardzo świątecznie. Tak bardzo, że bardziej się już chyba nie dało :) Ale no cóż, nie wszędzie musi być świątecznie. 

niedziela, 20 grudnia 2015

Jaka książka sprawiła, że zacząłeś czytać?


Zastanawiam się nad tym już od lipca lub sierpnia. Wtedy bowiem czytałam "Znalezione nie kradzione" Stephena Kinga, akcja tam toczyła się wokół serii książek i taki oto fragment przykuł mą uwagę na tyle, że przestałam czytać, a zaczęłam się nad tym zastanawiać.

Dla czytelników jednym z najbardziej elektryzujących odkryć jest właśnie to, że są czytelnikami - że nie tylko potrafią czytać, ale że są w tym zakochani. Beznadziejnie. Bez reszty. Pierwszej książki, która to sprawi nie zapomina się nigdy. Każda strona niesie nowe objawienie, nowy ogień i zachyt: "Tak! Właśnie tak jest! Tak! Też to widziałem!" I oczywiście: "Ja też tak myślę! Ja też tak CZUJĘ!".

Zapytałam wtedy rodziców, oni pamiętają od czego, a w połowie nawet, całą sytuację jak zaczęli czytać. Rozmyślałam nad tym, aż w końcu wypadło mi to troszkę z głowy. Do czasu, gdy sięgnęłam po "Cień Wiatru" Carlosa Ruiza Zafona i ta zagwozdka wróciła, z siłą kowadła.

Kiedyś usłyszałem, jak jeden z klientów ojca powiedział w księgarni, że niewiele rzeczy ma na człowieka tak wielki wpływ jak pierwsza książka, która od razu trafia do jego serca. Owe pierwsze obrazy, echa słów, choć wydają się pozostawać gdzieś daleko za nami, towarzyszą nam przez całe życie i wznoszą pałac, do którego, wcześniej czy później - i nieważne, ile w tym czasie przeczytaliśmy książek, ile nowych światów odkryliśmy, ile się nauczyliśmy i ile zdążyliśmy zapomnieć - wrócimy.

Jakkolwiek bardzo nie próbuję sobie przypomnieć, ja nie pamiętam. Nie mam pojęcia. Wiem, że w domu zawsze były książki, lubiłam je, mimo że nauczyłam się czytać dopiero w podstawówce. Po paru miesiącach pierwszej klasy w ramach lekcji była wycieczka do pobliskiej dziecięcej biblioteki miejskiej. Teraz jak się zastanawiam to nie wiem czemu, przecież była też szkolna. W każdym razie Pani ładnie opowiadała o wszystkim, pokazywała katalogi i wyrabiała karty biblioteczne. Wiem, że zaczęłam tam bardzo chętnie bywać i wypożyczać różne różności, ale jednocześnie pamiętam, że jedną z pierwszych lektur był Kopciuszek. Taka sporego formatu cieniutka książeczka i jej nie przeczytałam do końca. Czemu, przecież uwielbiałam Disney'owskiego Kopciuszka, to podobno jedna z moich ulubionych bajek z wczesnych lat. Może miałam już przesyt. I co czytałam później? Na pewno coś czytałam, ale nie pamiętam co. Oo, Dzieci z Bullerbyn też nie skończyłam, jakaś niechęć do lektur od małego i została na stałe. Później miałam cudowną nauczycielkę od języka polskiego i przy niej zaczęłam czytać naprawdę sporo ciekawych rzeczy, niekoniecznie dla dzieci w tym wieku. Harry Potter nie, Tolkien nie, jakiś King nie, nie wiem, nie mam pojęcia co było moją pierwszą miłością. Może można kochać książki tak o, po prostu, bez tego impulsu. Od zawsze..

środa, 16 grudnia 2015

Przedświąteczny horror


Czas przed świętami Bożego Narodzenia można określić mianem co najmniej zwariowanego. Od końca listopada z każdym dniem chcąc nie chcąc, w pewnym momencie wszyscy zaczynają czuć tą "atmosferę". Lecz, czy miesiąc przygotowań, bądź w najbardziej optymistycznej wersji tydzień, jest tego wart? Podejrzewam, że ludzie tracą więcej energii i zdrowia na udekorowaniu domu, zakupach, dobraniu torebki do butów stryjecznej ciotki od strony męża, by dobrze wyglądać w kościele, niż mają z tego radości. Ale co ja tam wiem, w końcu to nie moje święta..

Jednakże nie ma straszniejszej rzeczy niż zakupy w grudniu. Obojętnie, czy to spożywcze, czy jakiekolwiek inne. To istny horror. Moja przestrzeń osobista jeszcze nie doszła całkowicie do siebie po koncercie Comy (i zanim ktoś powie: "przecież to był koncert idiotko, czego się spodziewałaś", to byłam na tylu koncertach, że jestem w stanie stwierdzić absolutnie, że ten był wyjątkowy pod względem tłumów), a teraz musi się zmagać z hordami w sklepach. Przecież przed nami apokalipsa, całe dwa dni wolnego i trzeba zrobić mnóstwo niesamowitych potraw, które w większej mierze zostaną później wyrzucone. A na samą myśl osób kurczowo trzymających wózki, którymi zastawiają całe alejki w poprzek i nijak, ani troszkę nie przejmują się resztą ludzi, którzy też mogliby się gdzieś śpieszyć, to aż mnie trzęsie. Przecież każdy chciałby ukraść taki wózek, pełen niezapłaconych produktów. Jej, ktoś zrobił zakupy za mnie! Eh... Tak, kupno prezentów dla rodziny jeszcze przede mną. Niestety nie da się kupić wszystkiego przez internet :)

piątek, 11 grudnia 2015

Brandon Sanderson - Droga Królów

Autor: Brandon Sanderson
Tytuł: Droga Królów
Oryginalny tytuł: The Way of Kings
Cykl: Archiwum Burzowego Światła
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania: 2014
Rok wydania oryginału: 2010
Ilość stron: 960
Cena z okładki: 59,00 zł
Ocena: 9,6/10



Powieść, która była pisana przez kilka lat, a pierwsze zarysy fabuły powstały kilkanaście temu. Ponad 900 stronicowa pozycja, a w czeluściach internetu wyczytane, że seria ma mieć dziesięć tomów. Tak, ja też miałam lekkie obawy przez rozpoczęciem tej lektury. Ta cegiełka stała sobie ładnie wyeksponowana na półce, a ja na nią ukradkiem spoglądałam. Aż w końcu nie wytrzymałam...

Nawet nie zamierzam próbować streszczać fabuły, bo jest to bardzo trudne zadanie. Przedstawię jedynie czwórkę naszych głównych bohaterów. Kaladin, młody, świetnie wyszkolony włócznik, były uczeń chirurga, który w wyniku pewnych wydarzeń zostaje niewolnikiem. Shallan, dziewczyna z pomniejszego rodu, która musi opuścić rodzinny dom, by znaleźć sposób na uratowanie najbliższych od bankructwa. Dalinar Kholin, arcyksiążę Alethkaru, jednego z królestw Rosharu, który po śmierci króla, swojego brata, stara się kierować słowami zawartymi w tytułowej "Drodze Królów", przez co naraża się na drwiny innych arcyksiążąt. Szeth, zabójca, który wykonuje wszystkie polecenia tego, kto ma jego Kamień Przysięgi.

Od pierwszych stron książki autor wrzuca nas na głęboką wodę. Na początku można być lekko przytłoczonym ilością złożonych elementów przedstawionego świata, lecz wraz z kolejnymi przerzuconymi stronami zaczyna się to wszystko układać w logiczną całość i poznajemy świat "Drogi Królów". A jaki to świat? Roshar jest zamieszkany przez kilka różnych ludów. Każdy ma swoją tradycję, zwyczaje, lecz nie wszystkie jest nam dane zgłębić dokładnie. Naszym głównym królestwem jest Alethkar i jest on rządzony przez jasnookich, a ciemnoocy muszą się im podporządkować. Niektórzy potrafią władać magią, a część jest uczonymi (głównie kobiety). Cały kraj nawiedzają nieujarzmione żywioły, w formie arcyburz, podczas których kamienie szlachetne napełniają się światłem, a jest to tutejsza waluta. Bardzo ważną rolę odgrywa religia oraz wydarzenia, które odbyły się wiele lat temu i mistyczne postacie zwane Świetlistymi, po których pozostały Odpryski. Zbroja oraz oręż, które powodują, że jest się prawie niezwyciężonym w walce. Świat, który przedstawił autor jest bardzo rozległy i szczegółowy, ale również tak przemyślany, że można być tylko pełnym podziwu dla Pana Sandersona. Chociaż to, że tylko kobiety uczą się pisać oraz czytać, a mężczyźni zajmują się walką mogło się zrodzić jedynie w męskim umyśle.

Od początku mamy wiele pytań, mało odpowiedzi, sporo zagadek, lecz troszkę cierpliwości i wszystko powoli się wyjaśnia. Ale to nie znaczy, że lektura jest trudna, nudna, bądź kłopotliwa. Według mnie wręcz przeciwnie, powoduje to, że jest niesamowicie wciągająca i tym bardziej chcemy wiedzieć, co kryje się na następnej stronie.

Trzeba również wspomnieć o kreacji bohaterów. Autor przedstawił nam skomplikowane charaktery ludzi wywodzących się z różnych warstw społecznych oraz dążących do różnych celów. W tym przypadku również dzieje się to stopniowo, dostajemy element układanki po elemencie. Nie, na szczęście, nie zostajemy zasypani całą górą klocków naraz.

"Droga Królów" to opowieść o honorze, dążeniu do ideałów, walce o władzę, a często również o życie. Pełna spisków, intryg, niejednokrotnie zaskakująca i zmieniająca tor akcji w najmniej oczekiwanym momencie. Cała księga jest wręcz przeniknięta emocjami bohaterów, a oni zmieniają się i dorastają na naszych oczach. Wszystko otoczone fantastycznym światem, mistrzowsko skonstruowanym, pełnym detali tak jak zwierzęta i unikalne rośliny.

Niesamowita. Wyjątkowa. Cudowna. Fantastyczna. Można by tak jeszcze dłużej wymieniać, bo ta książka na to zasługuje. Jestem całkowicie oczarowana i zakochana w "Drodze Królów" (jakby ktoś jeszcze tego nie zauważył). Jeden z lepszych tytułów jakie czytałam w swoim życiu. A jej wydanie... Ta cegiełka jest złota i nie, nie mówię tutaj złoceniu na jej okładce. Mapek oraz ilustracji jest mnóstwo, a ilość szczegółów widocznych na każdej z nich jest wprost zapierająca dech w piersiach. A nawet opis z tyłu okładki jest tak ułożony, że nie zdradza nam zbyt wiele fabuły, co wbrew pozorom nie jest takie oczywiste.

Bardzo ciężko jest polecić "Drogę Królów" w paru słowach. To kawał (dosyć gruby, nie da się ukryć) dobrego fanstasy. Niezwykłego. Podobnego w stylu do? Do nikogo. To jest pióro Brandona Sandersona, tylko i wyłącznie. Mimo pewnych niedogodności podczas czytania tak opasłego tomiszcza sięgnę po niego jeszcze nie raz, na pewno. A na półkę, gdzie sobie stoi, będę od tej pory spoglądać z niemałą czułością.

środa, 9 grudnia 2015

We get what we deserve




Ajj, przecudowne.. Można zamknąć oczy i słuchać, i słuchać... 




Skończyłam czytać, w końcu, wreszcie, ale mam taki mały smuteczek, że to już. I tworzę słowa, o tej serii trzeba coś napisać. Może nie tworzę, a łączę. O, to ładne. Łączę słowa :) 

niedziela, 6 grudnia 2015

Do grzecznych lisków Mikołaj zawsze przychodzi


I nie wiem kogo to bardziej bawi. Mnie, czy moich rodziców :)
Dzień dziecka też jest obowiązkowy, mimo iż "dzieciaczki" troszkę stare już :)

piątek, 4 grudnia 2015

Nieudany tydzień śniadań

Yym.. Ee.. Znaczy ja bardzo polecam śniadania, są bardzo zdrowe, organizm lepiej działa itd. Ale czasami po prostu no nie wychodzi, a nie będę Wam pokazywać samej kawy :)

Ale za to mogę się pochwalić, czo Lisiczka robi dzisiaj i jakie ma śliczne paznokcie z tej okazji :D



A to w tle to wcale nie jest pościel. Niee... Nie nie. Skądże. Nie ma czasu na śniadanie, a łóżeczko jeszcze nie złożone. Niee, na pewno nie ^^ 

czwartek, 3 grudnia 2015

Tydzień śniadań Lisa - czwartek

Wiem, wiem, białe pieczywo, niezdrowe, tuczące, ogólnie samo zło. Ale jak tu się oprzeć jak wchodzisz rano do kuchni, a tam czeka na Ciebie świeżutka pachnąca chałka. No nie da się. Przynajmniej lisy nie potrafią :) Raz na jakiś czas można ^^


środa, 2 grudnia 2015

Tydzień śniadań Lisa - środa

Dzień, w którym nie chce się nic robić, a śniadania w szczególności. Brzydko, ciemno, pada, wieje, pogoda fuj. W związku z tym lis meteopata je płatki cheerios oats z bananem i mlekiem, a do tego standardowa kawcia nescafe :)


Te płatki same również są bardzo dobre, ale jakoś tak z przyzwyczajenia dodaje banana żeby było pożywniej i zdrowiej :D

wtorek, 1 grudnia 2015

Tydzień śniadań Lisa - wtorek

Dzisiaj płatki orkiszowe na mleku z gruszką i otrębami :)


Może nie wygląda cudownie i jest raczej taką zupą mleczną, ale jest pyszne.

- 4 łyżki płatków orkiszowych
- 1,5 łyżki otrębów (tutaj mieszanka pszennych, owsianych i orkiszowych)
- 1 gruszka
- 200 ml mleka (tutaj zwykłe 3%)

Mleko wlewam do garnka, zaczynam powoli podgrzewać. W tym czasie obieram gruszkę, kroję na kawałeczki i wrzucam do mleka. Dosypuję płatki i otręby, gotuję parę minut. Tylko tyle, żeby płatki zmiękły, bo orkiszowe i tak nie zagęszczą mleka.
Całość wychodzi słodziutka, gruszka łatwo się dzieli swoim cukrem. A w między czasie można sobie herbatkę zrobić ^^

poniedziałek, 30 listopada 2015

Tydzień śniadań Lisa - poniedziałek

Koniec roku zawsze jest taki.. Taki, taki paskudny. Już nie ma na nic czasu, a za moment zacznie się szał związany ze świętami, co już jest całkiem złe i okropne. Jak ktoś ma zawsze problem, co podarować rodzinie na święta to mogę go pocieszyć, że w miesiącu przed mam 4 okazje do dawania prezentów, w tym 2 u jednej osoby.

Ale to nieważne, tydzień wpisów, postaram się, aby były codziennie rano :)



Koktajl z bananem i kaki
- jeden banan
- jedno kaki
- około 200-250 ml mleka (tutaj zwykłe 2%)

Wrzuciłam owoce do blendera, zalałam mlekiem żeby było pół litra i gotowe. I jest przeeepyszne ;3

Kaki lub po polsku persymona (śliczne słowo) smakuje jak.. Hm.. Ja bym to umiejscowiła gdzieś między morelą, a śliwką lecz o bardziej zwartej konsystencji i większej zawartości cukru. Jak ktoś się obawia smaku, bo ten owoc jest również nazywany afrykańskim pomidorem to bez obaw, daleko mu do pomidora. Mniej więcej jak nam do Afryki ;) Ciężki do opisania, ale pyszny, warto spróbować. I mimo, że po czasie się dowiedziałam, że miałam średnio dojrzałe kaki (bo miało mało takich żelkowych elementów) to i tak było dobre.


piątek, 20 listopada 2015

Podpisz petycję WWF






"Co roku tysiące buków, jodeł i drzew innych gatunków przestaje dla nas oddychać. Stare drzewa Puszczy Karpackiej, których nie posadził człowiek, nie potrafią krzyczeć, dlatego giną w ciszy. Dlatego to Ty musisz zabrać głos i wysłać wszystkim znajomym #SOSKarpaty
Podpisując się pod apelem WWF Polska oraz Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze, domagasz się od polskich władz, urzędów i instytucji zarządzających obszarem polskich Karpat, podjęcia zdecydowanych działań na rzecz ich pełnej i rzetelnej ochrony. Wspierasz też naszą walkę o ochronę polskich Karpat, którą będziemy prowadzić do czasu realizacji naszych postulatów."



Wysyłam #SOSKarpaty i podpisuję petycję

niedziela, 15 listopada 2015

Standardowe śniadanie Liska


Idealne, smaczne, pożywne, szybkie i na tyle proste, że po paru razach robi się je intuicyjnie, nawet przed pierwszą kawą :) 

- 3 łyżki płatków owsianych
- 2 łyżki otrębów (tutaj mieszanka pszennych, owsianych i orkiszowych) 
- 1 banan 
- 200 ml mleka (tutaj zwykłe 2%)



Płatki zalewam mlekiem, gotuję na małym ogniu.



Banana rozgniatam widelcem i dodaję do miseczki, gdzie już czekają otręby. 



W między czasie jeszcze zwykła kawa zbożowa i voila :) Można dodać otręby do garnka i gotować z płatkami (banana zresztą też), ale tak jest szybciej, bo robimy to w czasie, które płatki potrzebują, a i tak te otręby zdążą namoknąć od owsianki zanim całość przestygnie i będzie się nadawała do jedzenia :) 

środa, 11 listopada 2015

Pyszności i miłości ostatniego miesiąca


Kupiec - Kruche ciasteczka zbożowe, kokosowe
Te kokosowe są przepyszne, kupię jeszcze nie raz na pewno. Ale jadłam też malinowe z żurawiną i tamte były paskudne. I raczej nie na raz jak zapewnia producent, ale tak na dwa razy bardzo przyjemne ciasteczka.

Kupiec - Płatki orkiszowe i płatki jaglane
Znowu ta sama firma, co wyżej. Obydwie dwie wersje uwielbiam, jak ukaże się kolejna to też na pewno kupię. Jaglane, które można gotować, ale nie trzeba i orkiszowe, które wymagają gotowania, ale są za to takie pyszne.. Mm :D Tylko płatki orkiszowe, podobnie jak płatki żytnie nie zagęszczają np. mleka, taki tam szczególik, ale warto spróbować na pewno :) 

Nestle Cheerios - Oats z cynamonem
Najmniej zdrowa rzecz, ale czasami są dni, że się nie ma ochoty robić niesamowitych śniadań i wtedy takie płatki są idealne. Na pewno ciut zdrowsze od tych stworzonych z samego cukru ;) Jednakże nie oszukujmy się, że "pomagają obniżyć cholesterol". Ymm.. No nie. Chyba, że ktoś codziennie zjada kilka kanapek grubo wysmarowanych masłem i przerzuci się na te płatki to wtedy. I są z cynamonem. Podobno są. Ja nie wyczułam. 



Dary Natury - Kawa orkiszowa
I moja największa miłość <3 Polowałam dosyć długo na tą kawę, bo nie chciałam zamawiać przez internet i w końcu się udało kupić. Jestem zachwycona i jest to moja ulubiona kawa zbożowa w tym momencie. Ostatnio orkisz strasznie podbija moje kubki smakowe... Jedyna wada jest taka, że (lis leniuch) trzeba ją gotować i przecedzać. Ale dla niej warto. 


niedziela, 8 listopada 2015

Erin Morgenstern - Cyrk Nocy

Autor: Erin Morgenstern
Tytuł: Cyrk Nocy
Oryginalny tytuł: The Night Cirkus
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2012
Rok wydania oryginału: 2011
Ilość stron: 432
Cena z okładki: 39,90 zł
Ocena: 9/10




Cyrk pojawia się niespodziewanie i tak samo nagle znika. Nikt nie zostaje do niego zaproszony, nigdzie nie jest to ogłaszane, a tłumy i tak do niego ściągają. On przyciąga i hipnotyzuje od pierwszego ujrzenia misternie kutej żelaznej bramy i zawieszonej na niej tabliczki "Otwarcie o zmierzchu". Mimo dziwnej pory działania cyrku, bo można do niego wejść tylko i wyłącznie nocą, widzisz wokół mnóstwo innych ludzi. Lecz wybór namiotów w czarno-białe paski jest tak ogromny, że nie wiesz od którego zacząć. W każdym jest coś innego, a nie starczy Ci czasu, by obejrzeć wszystko. Ten cyrk jest areną, ale dlaczego akurat Ty, drogi czytelniku, miałbyś o tym wiedzieć, skoro nawet uczestnicy tej niezwykłej walki nie zdają sobie z tego sprawy. Dwójka naszych bohaterów, których poznajemy, gdy są jeszcze dziećmi, są marionetkami w tej wieloletniej grze. I nie będzie to taki zwykły pojedynek, bowiem nie jest to zwykła opowieść.

Mogę się założyć o wszystko, dać sobie łapkę odciąć (ale tą lewą ;)), że większość ludzi nie lubi cyrków. Kojarzą im się z nieśmiesznymi klaunami, umęczonymi zwierzętami i watą cukrową. Chociaż to ostatnie jest chyba najlepsze z całokształtu, mimo to ja nie przepadam. Nigdy nie lubiłam, nawet jako dziecko, ale nie o tym... Le Cirque des Reves jest zupełnie inny. Pozbawiony kolorów, bo wszystko zachowane jest w czerni i bieli, od kostiumów artystów po opakowania na cukierki. Niektóre namioty są ogromne, inne bardzo malutkie. Ścieżki wiją się między nimi, zdawać się zapętlać bez końca. Harmonijność tego miejsca, unoszący się zapach słodyczy, mnogość atrakcji, ale nie nachalnych, a delikatnych i subtelnych powodują, że nie ma się ochoty wychodzić stamtąd. Cyrk Snów jest zaczarowany.

Każdy, kto przeczytał powieść Erin Morgenstern wie jak trudno jest mówić o tej książce. Autorka czaruje słowami od pierwszych stron do ostatnich. Przedstawia nam opowieść, którą czytając czujemy się jakbyśmy byli uczestnikiem tych wydarzeń. Przez kartki książki czuć zapach karmelu, gdy oddajemy się lekturze o tym magicznym miejscu. Lecz wydaje mi się, że jest to jedna z tych książek, które się uwielbia z całego serca, bądź nienawidzi. Mnie Cyrk Nocy całkowicie zauroczył, porwał w prestidigitatorski świat i wiem, że sięgnę po niego jeszcze nie raz.

Ani prześliczna okładka, ani żaden, obojętnie jak dokładny opis nie jest w stanie oddać klimatu tej powieści. Ją trzeba samemu przeczytać, poczuć tą XIX wieczną atmosferę, magię, miłość. Polecam każdemu, naprawdę niesamowita opowieść.




Nie jest to standardowa recenzja, ale ja nie jestem standardowym lisem i nie potrafię pisać standardowo. Czasami lubię w jednym zdaniu użyć trzy razy tego samego słowa ;)

sobota, 7 listopada 2015

Here we go round again

Chyba większość ludzi tak ma, że z powodu problemów, rozmyślań, jakiejś tam większej aktywności umysłowej z tym związanej, jest zmęczonych. No dobra, nie wiem, czy większość, ale ja tak mam. Ale to zabawne jak ciało reaguje na to, co się dzieje w głowie.. A może przyczyniła się do tego jesień? I mniejsza ilość słońca? Możliwe, możliwe... Eh, muszę jeszcze lustra umyć i plan na dzisiaj wykonany. Szukam chętnego do umycia 5 luster ;D




I czytam "Drogę Królów" Brandon'a Sanderson'a, jestem w połowie, bardzo przyjemna książka, ale nie sposób jest ułożyć się z tą cegłą wygodnie, łapki bolą ;)

Try to take a picture of the sun
And it won't help you to see the light

poniedziałek, 2 listopada 2015

There's such a difference between us and a million miles

Lisiątko choruje, dlatego taka cisza i tak rzadko zagląda. 
Ale dwie recenzje są w trakcie pisania, może trzecia.. Chociaż nie wiem, nie chcę mówić o czymś, co mnie bardzo rozczarowało. 
I dwa przepisy na śniadanie, przepyszne jak zawsze ;3 
Samych zdjęć nie planuje, ale kto wie, kto wie :) 

sobota, 24 października 2015

Śniadaniowy pudding z kaszy manny


Śniadanie, które przygotowuje się poprzedniego dnia wieczorem, a rano wystarczy wyjąć z lodówki. Czyli idealne dla zapracowanych, zaspanych i wszystkich mało aktywnych o wczesnych porach :)

- 3 łyżki kaszy manny
- 300ml mleka
- 2 łyżki wiórków kokosowych (można pominąć)
- 2 łyżeczki dżemu (tutaj truskawkowy, może być każdy inny, świeże owoce lub można pominąć)
- 1 łyżeczka cukru

Mleko wlewam do garnka, dodaje cukier i kaszę. Nigdy nie czekam aż mleko mi się zagotuje, by dodać kaszę, wrzucam na zimne. Nie widzę żadnej różnicy w sposobie gotowania, a przynajmniej nie mam problemów, że mleko chce mi wyjść z garnka jak dorzucam kaszę ;)
Gotuję aż zgęstnieje. Tak mniej więcej do konsystencji jogurtu greckiego lub gęstej śmietany.
Zdejmuje z kuchenki, dodaje wiórki i mieszam.
Do miseczki opłukanej wodą (od takiej łatwiej odchodzi nasz pudding) wlewam około połowy masy, dodaje dżem na środek i przykrywam pozostałą częścią.
Zostawiam na wierzchu aż wystygnie i później chowam do lodówki na noc.

Jak ktoś nie przepada lub ma uraz z dzieciństwa związany z kaszą manną (w przedszkolu podawali mi kaszę polaną sokiem, fuj) to tutaj jej prawie nie czuć. W ciągu nocy całość się ładnie zsiada i jest bardzo delikatne w smaku. Wydaje mi się, że z tym puddingiem można bardzo rozlegle eksperymentować dodając różne rzeczy. Ja zrobię na pewno jeszcze nie raz :)

wtorek, 20 października 2015

Książki, książki, więcej książków



Spakowałam tonę książek, ale cosik dla siebie udało mi się wybrać. Wstyd, że nie czytałam niektórych rzeczy, wiem, ale lepiej późno niż wcale :) Niektóre wzięłam, bo.. Tak, po prostu mnie zainteresowały. Wszystkie są starsze od Lisiczki ^^ Wytarłam każdą po kolei szmatką, nabrały trochę kolorów, okładki im się powyginały, w końcu to pierwsza wilgoć od 20 lat. Ale już mnie kochają, to widać po nich. Znalazłam im miejsce na półeczce i jest ślicznie. 

A przy okazji można znaleźć takie o to skarbusie ukryte w książkach :) 


Kiedy ja to wszystko przeczytam..? 

czwartek, 15 października 2015

Domowe mleko z orzechów laskowych



Około szklankę orzechów, jak widać niespecjalnie dokładnie obranych, zalałam na noc wodą i wstawiłam do lodówki. Może i bym je dokładniej obrała, ale po rozłupaniu tylu orzechów miałam dość. Polecam nająć do tej części pracy jakiegoś mężczyznę, ja niestety nie miałam żadnego egzemplarza w pobliżu. 

Rano (dosyć późno rano, bo o nich zapomniałam ;)) wypłukałam je dokładnie na sitku pod bieżącą wodą.

Wrzuciłam do blendera całość i zalałam 1,5 szklanki letniej wody (około 300 ml) na coś koło 2 minutek. To zależy od blendera, po prostu aż orzechy będą rozdrobnione. 

Powstałą masę przelałam przez gazę rozłożoną na sitku i odcisnęłam.  

Odciśnięte orzechy jeszcze raz wrzuciłam do blendera i zalałam około połową szklanki letniej wody i jeszcze ciut, bo mój blender jest złośliwy, i nie chce pracować jak ma mało płynu. 

Znowu przelałam, a raczej przy drugim razie głównie odcisnęłam i voila gotowe


Pierwsze wrażenie? Lekkie zdegustowanie :D Niestety. Ja jestem osobą, która nie lubi tłustych rzeczy, wręcz nienawidzi. A to mleko w tych proporcjach jest strasznie tłuste. Ja wiem, orzechy, to takie będzie. Ale nie wylałam :) W smaku jest orzechowe (eureka), ale takie mocne, spodziewałam się łagodniejszego smaku. 

Do czego zużyłam? 

Mleko do kawy. Nescafe, moja standardowa smakuje zupełnie inaczej z samym takim mlekiem. Do kawy zbożowej również. Ale bardziej mi smakowała opcja pół na pół z mlekiem krowim. Albo nawet 2 orzechowego do 3 krowiego. Wtedy daje taki delikatny posmak kawie, pyszny :) 

Mleko i zmielone orzechy do płatków. 3 łyżki płatków owsianych, 2 łyżki orzechów, płaską łyżkę kakao, łyżeczkę cukru zalałam około szklanką mleka. Gotowałam tak jak zawsze płatki owsiane i wyszło całkiem niezłe śniadanie. W konsystencji przypominało mi trochę połączenie płatków i kaszy manny, bo te drobno zmielone orzechy tak zadziałały ;) 

Zmielone orzechy do jogurtu z owocami. Jak zwykle do jogurtu naturalnego dodaje otręby, to tym razem dodałam trochę tych orzechów i była to przyjemna odmiana. 


Czy zrobię ponownie? Pewnie tak, ale coś pozmieniam proporcje żeby było bardziej wodniste i może jakiś cukier, jakiś słodzik, bo na słodko jest dużo lepsze dla mnie :) 

poniedziałek, 12 października 2015

Zaczarowany las - kolorowanka


Johanna Basford - Zaczarowany las. Kolejna miłość. Musiałam coś kupić żeby nie zacząć kolorować kalendarza przed styczniem i jest tak ogromny wybór takich kolorowanek. Byłam w szoku, ale wybrałam coś, co zostało wydane w ostatnim czasie i jestem bardzo zadowolona. Wzory są cudowne :) Mimo padania na pysiek po przyjściu do domu zaczęłam od jeżyka, bo aż łapki się rwały do tego. I może ja dziwnie koloruje, może jest coś nie tak ze mną, ale nawet taki jeż zajął mi dosyć sporo czasu. Ale nie, nie, nie uważam tych paru godzin za zmarnowane, pod żadnym pozorem :) 

Cena z okładki to 24,90 i za tyle kupiłam. 96 stron w miarę grubych, ale rysunki są po obydwóch stronach kartki, więc mogłyby być trochę grubsze. Tak, tak, narzekam :) I miękka okładka, więc na kolorowanie w podróży też się średnio nadaje. 




Kredek używam takich dokładnie, tylko tych. Przy zakupie kierowałam się tym, żeby były miękkie (super soft)



sobota, 10 października 2015

Królestwo Zmierzchu (podsumowanie, lisicowe wywody)


Skończyłam czytać Królestwo Zmierzchu Toma Lloyd'a. Całe 5 tomów, w zasadzie wczoraj wieczorem. Praktycznie dzisiaj rano dokończyłam epilog. Czemu tak na raty? Bo tego ostatniego tomu nie byłam w stanie przeczytać "na raz". Odkładałam, grymasiłam, denerwowałam się.
Polecam, to niepodważalnie, ale.. Ah, jest tyle ale.. Postaram się pisać ogólnikowo, ale nie obiecuję, nie radziłabym tego czytać osobom, które się zastanawiają nad serią. Do tego może wystarczy to: klik!

Jakie jest Królestwo Zmierzchu? Porywające, ciekawe, rozbudowane, wciągające. Ilość miejsc i bohaterów o jakich nam opowiada autor jest bardzo pokaźna. Lokalizacje urzekają, a postacie ukazują przed czytelnikami dusze. Opisy emocji i przeżyć powodują, że nawet ktoś, kto jest tylko chwilowo w powieści, zyskuje naszą sympatię. A niektórzy kradną serce, od początku i niezaprzeczalnie, Mihn, Zhia, Doranei. Ah, ten Doranei.. Będzie mi się śnił po nocach chyba ;)

Główny bohater początkowo jest chłopcem, który żałuje tego, że jest wyjątkowym białookim, bo powoduje to same szykany. Zmienia się w następcę tronu, którego ludzie szanują. Dostrzega, że może w życiu zdziałać coś wielkiego. A to nie jest jego ostatnia metamorfoza w cyklu. Isak jest osobą, która potrafi poświęcić wszystko dla innych. Według mnie jest bardzo dobrze wykreowaną główną postacią, nie daje nam się nudzić ani przez chwilę.

Bogowie. Hm, to nie pierwsza seria, którą czytałam, w której bogowie nie są do końca idealni. Ci z Krain snują swoje intrygi mieszając w to śmiertelników. W trakcie zapominają, że ktoś może spiskować przeciwko nim, a to przecież już kiedyś się wydarzyło w historii. Akurat bogowie według mnie mogliby się częściej pojawiać. Niektórych poznaliśmy bardziej, ale większość tylko z imienia. (5 grubych tomów i mało jej).

Od pierwszego tomu widać, że było to pisane z myślą o serii, cyklu. I trzeba tak to czytać. Czasami czegoś autor nie wyjaśnia od razu, ale wystarczy poczekać i już wszystko wiemy. Przerwy między tomami nie zawsze są długie, czasem trwają jeden oddech. Proponuję zatem zaopatrzyć się w całą serię i wtedy zacząć czytać :) Czasami autor sam zapomina o tym, że to cykl i nam przypomina o rzeczach, które wiemy. Ale nie takich konkretnych, gdzie dany bohater był w poprzednim tomie, że teraz jest tu, ale np. o tym, że ma taki i taki charakter, dlatego powiedział to i to. Panie Tomie, my to wiemy, my czytaliśmy poprzednie tomy.

Nie wiem, co mam napisać. Naprawdę bardzo rzadko tak mam, że po skończeniu książki czuję.. Pustkę? Chyba to dobre określenie... Przez ostatni miesiąc żyłam Krainami, magią czaszek, śmiertelnymi aspektami bogów, wampirami, smokami, miłościami, przyjaźniami, pojedynkami i masą, masą innych cudownych rzeczy. Przepadłam w ten świat całkowicie i nie wiem, kiedy sięgnę po jakiś inny tytuł.


Strasznie zagmatwane, ale dokładnie tak mam w głowie :) Polecam koniecznie, każdemu, kto lubi fantastykę. Autor może nie jest mistrzem pióra, ale więcej jest plusów.

Nie zapominajmy o Hulf'ie, zrobił robotę :) 

niedziela, 4 października 2015

Koktajl z kaszą jaglaną


- pół woreczka ugotowanej kaszy jaglanej, czyli 50g (Lis leniuch, dlatego z woreczka)
- jeden banan 
- "mleko" sojowe waniliowe (podejrzewam, że może być każde inne) około 200ml (ja daje tak, żeby mieć około 500ml całości w blenderze)

Wszystko do blendera i wychodzi przepyszny, kremowy koktajl. Idealny na śniadanie :)


Ja do tego zrobiłam sobie moją ulubioną w ostatnim czasie kawę i już jej nie słodziłam, bo to mleko ma w sobie dużo cukru. Pychotka :D



W tym momencie to chyba mój ulubiony koktajl. Gotowanie kaszy trochę zajmuje, ale może być taka, która została z poprzedniego dnia. Sprawdzałam, też jest pyszne :) Polecam 

piątek, 2 października 2015

Tom Lloyd - Siewca Burzy

Autor: Tom Lloyd
Tytuł: Siewca Burzy
Oryginalny tytuł: The Stormcaller
Cykl: Królestwo Zmierzchu
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2008
Rok wydania oryginału: 2006
Ilość stron: 496
Cena z okładki: 39,90 zł
Ocena: 8/10




Istnieje świat, gdzie co pewien czas rodzą się dzieci z białymi tęczówkami. Białoocy, bo tak są nazywani, już od pierwszych chwil życia górują wielkością nad normalnymi ludźmi. To powoduje, że kobieta rodząc takie dziecko, najczęściej ginie. Tak właśnie przyszedł na świat nasz główny bohater, Isak. Poznajemy go w momencie, gdy podróżuje z taborem, jest pogardzany przez wszystkich współtowarzyszy, nawet ojca. Tylko jeden człowiek, były żołnierz, zwraca się do chłopca z szacunkiem. Isak marzy, że tak jak on, dostanie się pałacowej, elitarnej wojskowej jednostki. Jednakże bogowie, którzy rządzą światem, mają inne plany. Białooki staje się pionkiem na planszy w ich grze, a zostaje wrzucony w samo jej centrum, w bardzo trudnym okresie dla tych krain.

Od razu widać tutaj popularny motyw "od zera do bohatera", jednak w tym przypadku nie jest to takie banalne. Autor wykreował naprawdę rozległy świat ze sporą ilością bohaterów, polityką i bogami. To, plus skakanie z wątku na wątek oraz niedopowiadanie pewnych rzeczy, na początku potrafi trochę zdezorientować, lecz trzeba mieć na uwadze, że książka była pisana jako pierwszy tom z serii. Wszystko się wyjaśnia z czasem. Miałam mieszane uczucia przez pierwsze kilkaset stron, ale później świat mnie całkowicie oczarował i porwał ze sobą. Siewca Burzy jest bardzo dobrym fantasy, wciągającym i urzekającym swą fabułą oraz kreacją świata. Jestem przekonana, że każdy zwolennik tego gatunku będzie zadowolony z tej lektury.

To debiutancka powieść Toma Lloyda, ma kilka wad, lecz zalety stanowczo nad nimi górują. Po skończeniu, od razu ma się ochotę wziąć do rąk drugi tom z cyklu Królestwa Zmierzchu. Polecam gorąco każdemu, kto chce zatracić się w fantastycznym świecie, poczuć konsekwencje wyborów bohaterów, trochę poczarować oraz wiele, wiele więcej :) 


Dopiero się uczę pisać takie rzeczy, proszę o rady i sugestie :) 

sobota, 26 września 2015

52 tygodnie z rysunkami, które inspirują


"Wszystko zależy od Ciebie. (...) Nie ograniczaj wyobraźni! Wszystko jest możliwe: czerwone żonkile, różowe słoneczniki i jabłoń z błękitnymi jabłkami. Dlaczego nie?
Gdy masz coś trudnego do załatwienia w tym tygodniu, chwyć żółtą kredkę i rozświetl swój świat, by stał się weselszy. To naprawdę pomaga - jak liczenie do dziesięciu, gdy potrzebujesz chwili refleksji, ale o ile jest przyjemniejsze."





Może jestem dziwna, ale naprawdę się ekscytuję takimi drobnymi rzeczami jak kalendarz. Po prostu się w nim zakochałam, jest cudowny w każdym calu :) W twardej okładce, troszkę większy niż A5 (podejrzewam, że to B ileśtam, ale nie znam się na tych rozmiarach) z grubymi kartkami papieru.
Cena z okładki to 19,90 ale ja kupiłam na aros.pl za około 13zł (nie, nikt mi za to nie płaci, niestety! ;)) I ten kalendarz nie jest tylko dla młodych, moja mama jak go zobaczyła to chciała go dla siebie. Ahh, łapki mi się same rwą, ale grzecznie czekam do stycznia.